Jako uzasadnienie "obowiązku obywatelskiego" obywatelsko świadomi wyborcy często serwują: "nie po to nasi przodkowie przelewali krew, żebyśmy my dzisiaj olewali wybory", przedstawiając to niemal jak jakieś sacrum. W żadnym stopniu nie trafia do mnie taka argumentacja. Taką czy inną postawę mogę podziwiać, szanować, czcić, ale również kontestować, jednak nigdy nie będzie ona dla mnie wyznacznikiem tego, że pójście do urny jest moim obywatelskim obowiązkiem. W mojej opinii, jako obywatela, moim jedynym obowiązkiem jest przestrzeganie prawa.
Myślenie o uczestnictwie w wyborach jako o obowiązku jest szczególnie zgubne, gdy na arenie politycznej jakiegoś kraju jedynymi zmianami jakie następują pod wpływem demokratycznych procesów jest jedynie zmiana nazwiska, a nie zmiana podejścia, co od 20 lat dzieje się w Polsce. Dla mnie to nigdy nie był i nie będzie żaden obowiązek, no chyba że Tusk z ekipą zrobi nam drugą Belgię czy Grecję −
Mimo że każdy obowiązek działa na mnie jak czerwona płachta na byka, to życzyłbym sobie, żeby dla polskich wyborców istniał jednak jeden obowiązek: starannego i rzetelnego przestudiowania programu politycznego partii, na którą ma się zamiar głosować, i zadanie sobie pytania, czy dany program spełnia oczekiwania. W dobie internetu teksty te są dostępne "na kliknięcie", a jeśli jakaś partia takowego na swojej stronie nie udostępnia, to nawet nie powinna być brana pod uwagę podczas wyborów. Piszę to, gdyż wydaje mi się, że zdecydowana większość ludzi nie głosuje na program danej partii, lecz na nazwę, która jest urabiana w mediach. Doprawdy byłoby to arcyciekawe, gdyby partie miały zakaz prowadzenia kampanii wyborczych za pośrednictwem środków masowego przekazu; no bo powiedzmy sobie szczerze: dzisiejsza demokracja to tak naprawdę mediokracja. I sam coś o tym wiem, bo w 2005 roku zagłosowałem "na nazwę", w dodatku na partię, która ze swoją nazwą nie ma nic wspólnego. A podobno błędy są po to, żeby się na nich uczyć.